Przejdź do głównej zawartości

Posty

Seul, Londyn, Genewa: powrót.

Od rana w 'biegu'. Metro na lotnisko, tam okazało się, że nasz lot z Londynu do Genewy został odwołany i dostaliśmy przydział... 2.5 godziny później... cóż za wspaniała informacja. O 10:30 wylot z Seulu, o 14:00 lądowanie w Londynie. Podróże na zachód dają genialne możliwości... szkoda tylko, że organizm tego nie wspomagał. Po 5h czekania na kolejny lot o 23:10 wylądowaliśmy w Genewie.
Najnowsze posty

Jeju, Seul: Street food.

Rano autokar zawiózł nas do Jeju-si, tam kolejny na lotnisko. O 13:30 wylądowaliśmy w stolicy. Ostatni dzień w Seulu spędziliśmy między straganami lokalnych targowisk i jarmarków szukając ostatnich pamiątek i... restauracji. Miedzy straganami typu 'mydło i powidło' nie zabrakło oczywiście jedzenia. Mnóstwa jedzenia w różnych formach. Jutro powrót na stary kontynent.

Seongsan-ri: Seonsan Ilchulbong, Udo

Dzień zaczął się wcześnie. Z samego rana postanowiliśmy wspiąć się do lokalnego krateru powulkanicznego Seongsan Ilchulbong. Na miejscu okazało się, że jest to jedna z większych atrakcji turystycznych okolicy, za którą nie dość, że trzeba zapłacić za wstęp, to jeszcze lawirując pomiędzy ludźmi wejść po schodach (!!) na szczyt. Widok z góry wynagrodził nam gorycz niespełnienia. Powiedzenie: "przysyłać chińczyków w małych grupkach po milion" nabiera tutaj prawdziwego znaczenia. Na terenie parku, na którym znajduje się Seongsan Ilchulbong jest też czarna plaża. Powulkaniczny piasek, zupełnie niepodobny w teksturze do europejskiego pomiędzy połaciami zastygłej lawy, robi niesamowite wrażenie. Tam też mieliśmy okazję zobaczyć symbol Jeju: nurkujące kobiety zbierające owoce morza. Następna w planie była przeprawa promem na wyspę Udo. Wędrówka na lokalną górę (oczywiście w koreańskim stylu, czytaj wyznaczoną drogą, wyłożoną chodnikiem). Zwiedzanie wysepki na r

Seongsan-ri

Po godzinie 11-stej opuściliśmy przybytki świątyni Yakchunsa, kierując się w stronę Segwipo. Komunikacja międzymiastowa w Korei to dla Polaków raj utracony. Bez większych problemów (i za psie pieniądze) dostaliśmy się w okolice wodospadu Jeongbag. Krótka przebieżka po mieście połączona z obiadem (koreański grill z mięsem z czarnej świni - lokalny przysmak) i znów w autobusie w kierunku Seongsan-ri. Na miejscu, nie bez przygód odnaleźliśmy nasz hostel. Mieliśmy siłę tylko na krótki spacer po miasteczku. Szukając czegoś innego niż nudle i koreańskie kimchi trafiliśmy na wyśmienitą knajpkę serwującą fish'n'chips. Rewelacja. Mocno zmęczeni postanowiliśmy udać się na wcześniejszy spoczynek. Pobudka o 4.30 ma wiele zalet, ale wymaga szybkiego zakończenia dnia a plany na jutro mamy wielkie...

Yakchunsa: 24h z mnichami.

W niedziele (dzień po urodzinach Buddy) zawitaliśmy do świątyni ( patrz poprzedni post ). Nasz program ( temple stay ) zaczynał się o 18:00. Przybyliśmy za wcześnie, więc mieliśmy sporo czasu na zapoznanie się z infrastrukturą. Na dzień dobry przydzielono nam odpowiednie ubrania (po terenie świątyni nie wolno chodzić w nieodpowiednim okryciu). Zostaliśmy zaproszeni na obiad. Mnisi buddyjscy nie jedzą mięsa (a jak wiedzieliśmy już wcześniej podstawą lokalnej kuchni jest ryż). Późniejsza kolacja nie różniła się bardzo od obiadu (ryż i różne wariacje na temat warzyw i wszechobecnego kimchi). Następnie przewidziane były modły wieczorne i sen (życie świątynne kończy się wcześnie - 21.00 za to zaczyna się wcześnie 3.00!). Co do obrządku wieczornego, zostaliśmy wprowadzeni w błąd i jakoś nie udało nam się dołączyć do mnichów. Spędziliśmy natomiast (my i para Holendrów) godzinę w ogromnej, rozświetlonej i pustej świątyni, którą o tej porze dnia mieliśmy tylko dla siebie. Cieka

Jeju: Jungmun, Świątynia Yakchunsa

Drugi dzień pobytu na wyspie. W pierwszej kolejności przedostajemy się na południową stronę. Podróż publicznymi środkami transportu (nie metrem) dostarcza nam niesamowitych wrażeń i dreszczu przygody. Przeprawa przez wyspę (45km) zajęła nam w sumie 50min i kosztowała niecałe 5€ dla dwóch osób.  W świątyni zostaliśmy ciepło przywitani. Przydzielono nam pokój i odpowiednie ubrania. Ponieważ nasz program rozpoczyna się o godzinie 18.00, postanowiliśmy przeznaczyć ten czas na odpoczynek i zwiedzanie świątyni. 

Busan, Jeju: UN, port Jeju-si

Rankiem pożegnaliśmy się z naszym gospodarzem. Wyruszyliśmy na dalszą część przygody po Korei. Tym razem przez lotnisko na wyspę Jeju (Cze-dżu). Samolot wylatywał o 16:55, przez co mieliśmy dostatecznie dużo czasu na ostatnie przejście po Busan. Wybraliśmy się na cmentarz żołnierzy z Narodów Zjednoczonych poległych podczas wojny Koreańskiej. Pierwsza, niemalże ekstremalna przygoda z lokalną kuchnią w knajpce, gdzie menu widniejące na ścianie nie miało ani zdjęcia, ani żadnego opisu w znanym nam języku... Dostaliśmy zupę i wieprzowinę na ostro. Koreańskie ulice są równie kolorowe, co oplecione kablami. Jeszcze tylko krótki, wieczorny spacer po nabrzeżu Jeju-si.